LoL - ,,Klątwa'' Zwycięzców
„Klątwa mistrzostw świata” dotyka najlepsze drużyny globu już od czterech sezonów. Przekleństwo polega na tym, że triumfator najważniejszych zawodów sezonu nie kwalifikuje się na światowy czempionat w roku następnym. Wielu próbowało przełamać ten zwyczaj, ale nikomu się nie udało. Czy to przypadek, uzasadnione zjawisko, a może faktycznie urok rzucony na puchar mistrzów?
Jeszcze przed startem sezonu 5 w świecie e-sportu znane były dwie klątwy: wspomniane już fatum mistrzów świata oraz klątwa, nomen omen, Teamu Curse (curse to z ang. właśnie… klątwa). Kres temu drugiemu urokowi położyła… zmiana nazwy drużyny na Team Liquid. Wiecznie czwarte Curse pod nową banderą zajęło trzecią pozycję zarówno w wiosennym, jak i w letnim splicie NA LCS i prysło drugie najstarsze przekleństwo w historii profesjonalnych zmagań LoL-a.
Jak to działa?
Cały czas jednak pozostaje w mocy urok mistrzostw świata, a ściślej ujmując – fatum dotyczące mistrzów świata. Czasy się zmieniają, jedni zawodnicy przychodzą, inni odchodzą, ale klątwa trwa.
Triumfatorzy sezonu pierwszego – Fnatic – nie dostali się na mistrzostwa sezonu drugiego. W tym czasie kwalifikacje były znacznie bardziej skomplikowane i decydowały wyniki osiągane w mniejszych turniejach. To one dostarczały punktów, które liczyły się w walce o wyjazd na światowy czempionat. Fnatic zajęło w tej klasyfikacji czwarte miejsce – pierwsze z tych, które nie dawały przepustki na MŚ.
Zwycięzcy drugiego sezonu – Taipei Assassins – również nie dostali się na mistrzostwa w roku następnym. Co prawda przez cały sezon radzili sobie bardzo dobrze, ale decydujący turniej kwalifikacyjny okazał się kompletną klapą. TPA szybko odpadło z rywalizacji w meczu ze świetnie dysponowanym Gamania Bears, które wygrało całe zawody. Ewidentnie zabrakło zmagającego się z kontuzjami Toyza oraz Mistake’a, który niedoceniany zdecydował się odejść na e-sportową emeryturę.
Trzeci sezon to początek koreańskiego panowania na arenie międzynarodowej. SKT T1 w świetnym stylu zwycięża w mistrzostwach sezonu 3 i wydaje się, że ten zespół na pewno nie będzie miał problemów z przełamaniem klątwy. A jednak. SK Telecom T1 zmaga się w 2014 roku z wieloma problemami – kontuzjami PoohManDu, słabszą formą Pigleta, Impacta i Bengiego i początkami taktyki rywali mającej na celu całkowitą eliminację Fakera z gry. Koreańczykom udaje się dostać do turnieju kwalifikacyjnego, ale przegrana z Najin White Shield kładzie kres ich marzeniom o obronie tytułu. Klątwa trwa. Interesujący jest jednak fakt, że SKT T1 grało wtedy w takim samym składzie jak ten, w którym triumfowało na MŚ.
W czwartym sezonie triumfuje Samsung White. Dochodzi jednak do dziwnej sytuacji – z zespołu odchodzą wszyscy zawodnicy. Całkowicie przebudowany Samsung nie potrafi nawiązać walki z innymi drużynami koreańskiego LCK i staje się drużyną dołu tabeli. Nie ma mowy o awansie na najważniejsze zawody, a tym bardziej, o obronie trofeum. Interesujący jest jednak fakt, że dwóch z pięciu zawodników, którzy wygrywali zeszłoroczne zawody, przybyło na mistrzostwa w nowych barwach - mowa tu o Impie i PawN’ie.
Trwa tylko rok
Klątwa mistrzostw ma jednak to do siebie, że działa tylko jeden rok. Po tym jednym, często bardzo nieudanym i pozbawionym sukcesów sezonie wszystko… wraca do normy.
Fnatic nie pojechało na MŚ sezonu 2, ale już w s3 i s4 mogliśmy zobaczyć ten zespół, zarówno w Szanghaju, jak i Azji Południowo-Wschodniej oraz Korei . Inna sprawa, że FNC pokazało dwa całkowicie odmienne oblicza. W sezonie trzecim dotarło nawet do półfinału, gdzie ostatecznie uległo chińskiemu Royal Clubowi, natomiast w sezonie czwartym nie potrafiło nawet wyjść z grupy, chociaż walczyło o awans do samego końca. Teraz Fnatic ponownie gościło w półfinałach – historia zatoczyła koło. Niestety ze składu, który triumfował w sezonie pierwszym nie pozostał już nikt. Ostatnia dwójka rozstała się z organizacją przed tym sezonem: Cyanide zakończył karierę, a xPeke postanowił stworzyć własną drużynę i świetnie radzi sobie w barwach Origen.
Co po roku kryzysu stało się z Taipei Assassins? TPA pojechało na mistrzostwa sezonu czwartego! Co prawda nie poradziło sobie w fazie grupowej i rywalizację ukończyło na ostatniej pozycji, ale na turnieju było. Niestety, obecnie tajwański potentat przeżywa największy kryzys od czasu powstania drużyny i Zabójcom z Taipei nie udało się dostać na mistrzostwa sezonu 5… Z mistrzowskiego składu nie ostał się już nikt – zawodnicy pokończyli e-sportowe kariery, ale trójka z nich postanowiła wrócić na scenę – Toyz i Stanley znajdują się w składzie Hongkong eSports , natomiast Bebe występuje w przeciętniaku LMS – drużynie Assassin Sniper, czyli drugim zespole organizacji z Taipei.
Tymczasem zwycięzcy z roku 2013, czyli Koreańczycy z SK Telecom T1, podobnie jak Fnatic, ponownie grają o najwyższą stawkę i zameldowali się w półfinale, gdzie zmierzą się z europejskim Origen. W składzie SKT ze złotego składu pozostali co prawda już tylko Faker i Bengi, ale zespół wzmocniony świeżą krwią w postaci tria Marin-Bang-Wolf, był i nadal jest faworytem całego turnieju.
Finaliści też nie mają łatwo
Może jednak klątwa nie dotyczy tylko triumfatorów… Bo co łączy francuskie against All authorities, koreańskie Azubu Frost I chiński Starhorn Royal Club? Odpowiedź jest prosta – wszystkie drużyny przegrywały w finale Mistrzostw Świata, by sezon później… w ogóle nie pojechać na światowy czempionat. Z tym, że w tym gronie możemy znaleźć także obrońcę honoru światowego e-sportu. Mianowicie Royal Club potrafił zająć drugą pozycję… dwa razy z rzędu. Jest to wyjątek na globalną skalę, bo chińska formacja, po zdobyciu wicemistrzostwa świata, nie dość, że na kolejne mistrzostwa pojechała, to jeszcze obroniła swoją pozycję. Niestety, później nie było już tak dobrze. Drugie miejsce z sezonu 4 to ostatni do tej pory występ SHRC na najważniejszym turnieju League of Legends – w tym roku utytułowana drużyna nie dość, że nie zakwalifikowała się na mistrzostwa, to jeszcze spadła z rodzimego LPL… dwukrotnie. To pokazuje jak ciężko utrzymać się na szczycie.
Osobnym przypadkiem jest YellOwStaR, który po występie w finale sezonu pierwszego w składzie aAa, zmienił drużynę i zagrał na mistrzostwach świata s2 w barwach SK Gaming. Ale francuski wspierający (a wcześniej strzelec) w ogóle jest fenomenem. To jeden z dwóch graczy, którzy na swoim koncie mają grę na każdym czempionacie, począwszy od sezonu pierwszego aż do obecnego, piątego.
A w tym roku?
W tym sezonie legendarni już gracze w ogóle radzą sobie nadspodziewanie dobrze. W półfinałach mogliśmy zobaczyć aż czterech finalistów poprzednich mistrzostw, a na tegorocznych turnieju było ich w sumie sześciu (Imp i PawN odpadli wcześniej). Tymczasem Bengi i Fakerwystępujący w SKT T1 pokonali broniącego barw Origen xPeke i postarają się zgarnąć historyczny, drugi tytuł. Jednocześnie wspomniany już YellOwStaR poległ wraz z Fnatic w pojedynku z koreańskim KOO Tigers. Ci czterej zawodnicy to żywe legendy tej gry i każdy z nich godny jest najwyższego podziwu – utrzymanie się na tak wysokim poziomie przez tyle czasu to niezwykłe osiągnięcie. Szczególny szacunek należy się xPeke i Yellowstarowi – ta dwójka stała po przeciwnych stronach barykady w finale sezonu pierwszego, a teraz miała szansę zmierzyć się w decydującym starciu sezonu piątego. Niewiarygodne.
Już najwyższy czas
Czy tegorocznym triumfatorom uda się przeciwstawić fatum, które stanie się ich udziałem? Poziom jest coraz wyższy i jednocześnie coraz bardziej wyrównany, a nowych graczy nie brakuje – można powiedzieć więc tylko jedno: będzie ciężko. W przeszłości e-sport wielokrotnie udowadniał jak nieprzewidywalny i nielogiczny potrafi być. Przełamanie przekleństwa okazało się niemożliwe zarówno dla tych, którzy mistrzostwo wywalczyli po wyrównanym turnieju – Fnatic oraz Taipei Assassins, jak i dla całkowitych dominatorów – SK Telecom T1 oraz Samsunga White. Mając doświadczenie z poprzednich sezonów, można więc powiedzieć, że nic nie stoi na przeszkodzie, by klątwa przetrwała jeszcze kilka lat. Ale z drugiej strony – nikt nie wymaga od triumfatorów obrony tytułu, a „tylko” kwalifikacji na następny turniej… Jak to możliwe, że do tej pory nikomu się nie udało? Musi w tym być trochę magii. Tej e-sportowej.